GALOPEM NAD MORZE(M) |
Fotoreportaże - Zawody |
Wtorek, 16 Sierpień 2016 00:00 |
Do czasu wizyty Kołobrzegu z Cavaliadą spotkałam się trzy razy. Wszystkie te spotkania odbyły się w hali. Po Poznaniu, Lublinie i warszawskim Torwarze wiedziałam już, że team Międzynarodowych Targów Poznańskich ma nie lada fantazję, jednak kiedy usłyszałam o planach na jeździectwo 'plażowe' pomyślałam: No no, czegoś takiego świat chyba jeszcze nie widział! I niewiele się pomyliłam. Wszystkie multimedia zostały zrobione telefonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o Galaxy S7) Cavaliada Summer Jumping było wydarzeniem historycznym. Pierwszym takim w Europie! Wcześniej tego typu impreza odbyła się w Miami. W sumie w czasie podróży też miałam wrażenie, że jedziemy na koniec świata. Wiecie co oznacza prawie osiem godzin w aucie? Ni mniej ni więcej jak kilka epilogowych scen do Dnia Świra. Do zajęć poważnych zaliczyć można tylko ostatnie ustalenia z wydawcą. Poza tym były przesiadki, śpiewy, próbne makijaże i nie jedno: "Proszę nie chodzić po autokarze" z ust kolegi zza kółka... W momencie, w którym miało być naprawdę wesoło, czyli gdy już dotarliśmy na miejsce, miny nam lekko zrzedły.
Oczywiście, jak tylko sztorm minął wylądowaliśmy na plaży. Przecież 8 stopni w skali Beauforta nie mogło nam zrobić większej krzywdy. Brak pamiątkowych fotek bolałby bardziej... ;)
Czwartek przyniósł już zgoła inne doznania. Nie było tego dnia ani miejsca na relaks ani ma deszcz. Ten nas szczęśliwe oszczędził. Przynajmniej w czasie konkursów.
Studio w towarzystwie Dominika Nowackiego było początkiem mojego maratonu. Bo Cavaliada to prawdziwy antenowy maraton. Nigdy wcześniej nie miałam okazji pracować przy takim szaleństwie. I wcale nie mam tu na myśli takich drobiazgów jak to, że gdy mnie odliczają "3... 2... 1... Jesteście." Metr od mojego fotela toczy się życie. Takie historie są w telewizji zupełnie naturalne. I nie znam zbyt wielu prowadzących, którzy mieliby z tym problem. Szaleństwo cavaliadowe polega na tym, że czasem przesiadka między antenami wynosi na przykład dwie minuty. Żegnasz widzów, wydawca wypuszcza klip końcowy, a po nim masz jakieś 90 sekund, by przywitać się z kolejnymi ekspertami, by dźwiękowiec podpiął ich mikroporty, by zamienić choć kilka słów poza anteną i by wreszcie - to najtrudniejsze - 'przestawić' głowę na inny (często zupełnie inny) konkurs.... Uwierzcie mi na słowo, jest wesoło.
Zaprawiona poprzednimi spotkaniami z Cavaliadą znalazłam jednak chwilkę na zamyślenie i nagrania własne. Tych nie mogłam sobie także odmówić podczas najważniejszego z konkursów, niedzielnej GP.
Wojtek już samym awansem sprawił kibicom wielką frajdę. Filip Lewicki ściskał mocno kciuki za swojego tatę, Marka, co ciekawe startującego na koniu swojej żony, Małgorzaty Ciszek Lewickiej. W Mściwoju i jego Celanie Z wszyscy widzieli faworytów. Mazurka Dąbrowskiego jednak nie usłyszeliśmy... Cassandra Orschel ucieszyła za to z pewnością kibiców z niemieckim paszportem, a tych w Kołobrzegu jak się domyślacie nie brakowało... ;)
Ja i tak chce już tam wracać... I wcale nie chodzi o morską kąpiel, której zażyłam tuż po zrobieniu ostatniego zdjęcia. Zdjęć z 'post factum' już Wam oszczędzę. ;D
Wszystkie multimedia zostały zrobione telefonem Samsung Galaxy S7 Edge (więcej o Galaxy S7)
ARTYKUŁ SPONSOROWANY |