konie,
Home
07 | 07 | 2024
REKLAMA
Menu:
REKLAMA
Działy
REKLAMA1
REKLAMA
Polecamy:
REKLAMA

I po pierwszych ZR w Jabłonnie. Drukuj Email

Cóż tu się rozpisywać. Zawodnicy przyjechali, poskakali i pojechali do domu. Niby całkiem normalnie. Konie bez kontuzji, jeźdźcy cali, nagrody rozdane. Moje ucho było nastawione na odbiór od pierwszego uczestnika. Na uwagi i komentarze. Było ich niewiele i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Na pewno już wiem, że podłoże było kiepskie. Wiec…
Chwilę porozmawiałem z Panią Wójt. Podobało Jej się bardzo. Kto słyszał co mówiła po dekoracji w „swoim konkursie” nie ma wątpliwości. Postawione przez Nią pytanie do mnie: Panie Marku, ale na pewno ( z akcentem na NA PEWNO ) zrobi Pan takie zawody w przyszłym roku? Czekałem na to. Dała mi atut do ręki. Zrobię, oczywiście, ale musicie poprawić podłoże. To warunek.

Pani Wójt, Olga Muniak stwierdziła beztrosko: To wydzierżawimy ten kawałek od PAN.
Będą go kosić, równać i nawozić, kosić równać i nawozić i tak do następnej imprezy.

Wrócę do zawodników. Czy 70 par to dużo, czy mało? Sami oceńcie. Miałem przez kilka dni przed zamknięciem list startowych duszę na ramieniu. W poniedziałek i wtorek zgłosiło się tylu jeźdźców, że upchnąłbym ich w dwóch boksach i jeszcze zostałoby trochę miejsca. Ale ostatni dzień…
Czy zauważyliście (do tych, co byli), że prawie zmieściliśmy się w zaplanowanym czasie? Komisja sędziowska pokazała klasę.
Pogoda dopisała. Zamówiłem ją kilka miesięcy wcześniej. Moje dwa podania do Pana Boga zostały odrzucone, ale w końcu dogadałem się. Lekki wietrzyk i słoneczko. Ani jednego komara.
I publiczność. Takie proste słowo. Cztery litery: TŁUM. I moje ucho znów nastawiało się na komentarze. Jest pewne. Brakowało takiej imprezy w tym miejscu. Dawna posiadłość Potockich a później Tyszkiewiczów powinna żyć tradycją. I końmi. Bo to właśnie jest tradycja.
A na koniec rodzynek w bigosie.
Sędzia główny, Anetta Orlicka, rzuciła na koniec: Zostało trochę flots, zrób jakiś konkurs dla dzieci. Ok. Opuścimy drągi, fotokomórka jeszcze działa, niech sobie poskaczą, pobiegają. Ogłosiłem przez mikrofon. Myślę sobie, jest 10 nagród, wyskoczy kilkoro dzieci i będzie dobrze.
Odwróciłem się na chwilę. Łukasz (gospodarz toru) przygotowywał przeszkody.
To co zobaczyłem chwile później zmiękczyło mi nogi i rozwarło gębę ze zdziwienia i przerażenia. Na parkur wbiegło, nie, wdarło się stado, chmara dzieciaków, jak szarańcza zapełniło cały plac. Było ich ze 40. JA TAM NIE WCHODZĘ!
Biegały we wszystkich kierunkach z prędkością dla mnie nie do opanowania. Pomysłodawczyni Anetta, zrobiła obrót na pięcie uśmiechając się niewinnie, wsiadła na rowerek i myk cichutko do domciu.
I teraz stało się coś, co znów mnie powaliło z nóg. Jacek Ryczywolski wziął mikrofon do ręki i poszedł do nich. Zaczęliśmy myśleć o powrocie karetki, żeby go później znieść zmasakrowanego.
I wiecie co się stało? On to wszystko opanował. Kierował tym morzem dzieciaków z taką dynamiką, że patrzyliśmy zauroczeni. Robił konkursy, wyłaniał zwycięzców.
Jacek, odkryłeś powołanie.
I to tyle. Oceniając nieobiektywnie, zawody się udały. 
Marek Guz

 

 


Polityka cookies
0.230